Przejdź do głównej zawartości

O nas

Witajcie!


O mnie

Na początek może się przedstawię, jestem Jesika i jestem zaprzeczeniem stereotypu swojego imienia. Skończyłam technikum agrobiznesu i dwa stopnie zootechniki. Jak na osobę o wykształceniu rolniczym (przyrodniczym) przystało kocham zwierzęta i naturę. Mimo, że wychowałam się w mieście to od dziecka mam dużo kontaktu z różnymi zwierzętami. Jako mała dziewczynka miałam w domu kaczuszki, nawet gdzieś mam zdjęcie jak siedzę na dywanie, a wokół mnie biegają małe, żółte kuleczki. Poza tym zawsze miałam do czynienia z psami, kotami, kurami, królikami i wieloma innymi zwierzętami. Swego czasu jeździłam konno, czego bardzo mi brakuje i do czego pragnę wrócić. Nie interesuje mnie jazda sportowa, zdecydowanie wolę opcję by wsiąść na konia i razem pojechać w teren cieszyć się pięknem otaczającego nas świata. A mój obrazek idealny to jazda w terenie z biegnącym u boku konia psem (ewentualnie całym stadem 😉). Dawniej nastawiona byłam głównie na psy i ewentualnie koty no i konie. Podczas studiów pokochałam miłością wielką... krowy! Pamiętam jak dziś gdy na pierwszym roku myślałam sobie krowy? Nie, to nie dla mnie... A jednak! Szczególnie zakochana jestem w highlandach (sprawdźcie sobie, no czyż nie są piękne?).

Oczywiście zwierzęta nie są moim jedynym zainteresowaniem. Uwielbiam czytać książki. Jestem w stanie przeczytać właściwie wszystko co wpadnie mi w łapki, ale preferuję tematykę przyrodniczą i psychologiczną. Kocham także książki Nicholasa Sparksa. Dla odmóżdżenia lubię czasem przeczytać jakiś romans, ot lekkie, łatwe i przyjemne, nie wymaga myślenia. Poza tym przyjemność również sprawia mi zabawa w bardziej artystyczne rzeczy, czasem wyplatam bransoletki z muliny, trochę szyję na maszynie - a raczej się uczę (pojęcia o krawiectwie nie mam, nie wiem jak zmienić naprężenie nici w maszynie i takie tam, ale umiem ją włączyć i jakoś to działa), zdarza mi się coś podziabać na drutach i szydełku, ale to też takie totalnie proste rzeczy, nie potrafię czytać schematów, ale patrząc jak ktoś robi lub po nauczeniu się danego ściegu coś tam zrobię z opisowej instrukcji. Zdarza mi się haftować krzyżykami. Od czasu do czasu, gdy ktoś poprosi, wyplatam czotki - prawosławny sznur modlitewny. Z manualnych "zabaw" tworzę też na własny, a raczej psi i koci użytek szarpaki, zabawki węchowe i inne akcesoria.

Co robię w chwilach wolnych od wyżej wymienionych zajęć i od bycia w pracy? Czasem zupełnie nic. A czasem... Gdy oboje mamy czas (Dawid i ja) to idziemy na dłuższe dreptanie po pagórkach, albo siedzimy w ogrodzie. Poza tym trenuję z psem i kotem. Kocham trening z użyciem pozytywnych wzmocnień. Ciągle myślę, by zacząć nagrywać nasze treningi, a może nawet publikować te filmiki, ale... Na to przyjdzie czas.

W czasie studiów robiłam sobie nadprogramowe praktyki we wrocławskim zoo, była to wspaniała przygoda. Ogólnie to nie lubię chodzić do ogrodów zoologicznych, jest to dla mnie nudne i okrutnie denerwują mnie swoim zachowaniem osoby zwiedzające. Z kolei bycie po tej drugiej stronie sprawiało mi ogromną frajdę i przyjemność, obcować bądź co bądź z dzikimi zwierzętami. Niby częściowo oswojone, jedne bardziej, inne mniej, ale to nadal zwierzęta dzikie.

Moje marzenia...

(Tutaj dopiszę coś w najbliższym czasie.)

Kim jest Dawid?

To mój narzeczony. Gdy się poznaliśmy bał się psów. Ale z kim się zadajesz takim się stajesz, więc teraz kocha zwierzęta prawie tak bardzo jak ja. Jego główna pasja to biegi ultra po górach... W sandałach 😉. Będzie się pojawiał we wpisach, więc przestawiam.
Namiętnie poprawia moje wszystkie błędy: literówki, zjedzone przecinki i takie tam. Więc (tak nie zaczyna się zdania od "więc") może powinnam go "zatrudnić" w charakterze korektora?

Teraz może trochę o zwierzakach :)

Dante - pies, biały owczarek szwajcarski.
(Tutaj dopiszę coś w najbliższym czasie.)

Milka - kot, dachowiec.
(Tutaj dopiszę coś w najbliższym czasie.)

Sedan - pies, seter irlandzki, nierodowodowy, oficjalnie - w typie rasy.
Rudzielec był ze mną blisko 11 lat. Był spełnieniem mojego odwiecznego marzenia o tym by przez życie kroczyć w towarzystwie psa. Wzięcie go było totalnie nieprzemyślane, byłam w gimnazjum i chciałam pieska, znalazłam ogłoszenie i pies pojawił się w domu. Nie wiedziałam wtedy co to hodowla, rodowody i te sprawy. Teraz wiem i nie kupiłabym już psa w tak pochopny sposób i Wam również odradzam. Jaki był Sedan? Na pewno nie był psem idealnie wychowanym. Złożyło się na to wiele czynników. Z różnym efektem pracowałam nad tym by było lepiej. Naszym największym sukcesem było przepracowanie problemu agresji, z którym przez długi czas się borykaliśmy. Rudy miał w życiu fazę, że rzucał się dosłownie do każdego napotkanego psa. Na szczęście ten etap udało nam się zostawić za sobą, doszliśmy do tego, że zdarzały mu się sporadyczne wpadki. Przez całe swe życie niezmiennie wzbudzał zachwyt w mijających go przechodniach, a co druga napotkana kobieta marzy by mieć kolor włosów w odcieniu sfeterkowego futra. Rude stworzonko miało spondylozę i przez to musieliśmy mocno ograniczyć jego aktywność ruchową. Przez 6 lat swego życia bardzo dużo biegał, następnie otrzymaliśmy diagnozę oznaczającą całkowity szlaban na bieganie, ale wolno mu było czasem troszkę pokłusować bez smyczy. Troszkę ćwiczyliśmy w domu fitpaws by wzmacniać mięśnie - silne mięśnie odciążają szkielet. Co Sedan lubił robić? Spacerować, wąchać, spać, JEŚĆ (czasem się śmiałam, że ma żołądek zamiast mózgu), eksplorować nowe tereny. Lubił też koty i świetnie dogadywał się z Milką.
Kocham tą kupę futra (mimo, że już jej ze mną, z nami nie ma). Dzięki niemu poznałam wielu nowych ludzi i bardzo dużo się nauczyłam. I widziałam po nim, że też mnie kochał. Niektórzy twierdzą, że mimo sporej niezależności, którą wykazywał, był wpatrzony we mnie jak w obrazek.
Miałam nadzieję, że potowarzyszy mi w życiu przez jeszcze kilka lat, niestety życie potoczyło się inaczej. Choroba w ciągu ostatnich trzech miesięcy życia Sedana tak bardzo postąpiła, że zostaliśmy zmuszeni by się pożegnać... Powiedzieć sobie "do zobaczenia", bo ja wierzę, że zwierzęta idą do nieba. I nie wiem czy to jest teologicznie poprawne, ale NIGDZIE nie ma słowa o tym, że tak nie jest, a skoro ludzie mogą tam iść, pomimo całego zła jakie czynią, to zwierzęta tym bardziej mają prawo na przebywanie w niebie, bo one są niewinne. I choć była to bardzo trudna decyzja, bo ciężko decydować o cudzym życiu to była ona słuszna, zbyt mocno cierpiał, a nam serca pękały na ten widok. A to, że przeżył tyle lat w dobrej formie pomimo tak silnego zaawansowania choroby (w momencie diagnozy miał już najwyższe jej stadium - weterynarze, osteopaci i fizjoterapeuci dziwili się, że on chodzi i jest do tego w całkiem dobrej kondycji) to istny cud i jestem wdzięczna za to, że mięliśmy tyle czasu.

Alaska, Winter, Fantazja, Frodo i Feliks - ptaki, amadyny zebrowate (zeberki).
Pracowałam w sklepie zoologicznym i pewnego dnia przyszedł pan z pytaniem czy sklep przyjmie zeberki. Należały do jego taty, który umarł i nie było się komu nimi zaopiekować (w to czemu sam tego nie zrobił nie wnikam i nie oceniam). Koleżanka z pracy do mnie zadzwoniła czy je wezmę, bo w sklepie zostać nie mogą, a nikt inny z pracowników ich zabrać nie może. Zapytałam Dawida co on na to. Początkowo był oporny, ale moje marudzenie, że one są takie biedne i nie mają domu poskutkowało tym, że i jemu zmiękło serce i ptaszki zamieszkały z nami. Alaska i Winter były parką, a Fantazja, Frodo i Feliks to ich dorosłe potomstwo. Biorąc je nie miałam pojęcia o ich potrzebach, ale przekopałam internety i wszystkiego się dowiedziałam. Zeberkowa rodzinka niestety miała swoje lata i nie była nauczona jedzenia niczego poza ziarnem i jabłkiem. Zrobiłam całą listę owoców, warzyw i roślin które mogą jeść i próbowałam im podawać. Bez skutku, ani myślały by to zjeść. Z klatki również nie były nauczone wychodzić, żeby zachęcić je do wyjścia musiałam na zewnątrz klatki wieszać proso na zachętę. Działało, ale tylko częściowo... Wychodziły, zjadały proso i wracały do klatki. Niestety już ich z nami nie ma, nie były pierwszej młodości i kolejno odeszły. Były z nami krótko i zostawiły po sobie pustą klatkę...

Kropka - pies, kundel.
Kropka była ze mną tylko przez króciutką chwilę i... pozostawiła po sobie żal po dziś dzień, że nie mogłam jej u siebie zatrzymać. Kilka lat temu szłam z Sedanem na spacer koło hali sportowej, na której odbywały się doroczne targi rzemiosła. Zauważyłam małego czarnego pieska przywiązanego do znaku drogowego przy samochodzie straży miejskiej. Wracając ze spaceru podeszłam do nich zapytać o to małe nieszczęście. Panowie powiedzieli, że ktoś musiał ją wyrzucić bo biegała zdezorientowana między ludźmi i samochodami, więc ją przywiązali by nie wpadła pod koła. Jedna z pań wystawiających się na targach przyniosła jej wodę, ja jako, że mieszkałam przysłowiowy rzut beretem od hali powiedziałam, że idę odprowadzić swojego psa i przyniosę dla niej coś do zjedzenia. Popędziłam do domu, zostawiłam Rudego, capnęłam z lodówki parówki i wróciłam nakarmić bidę. Była tak głodna, że chywtała kawałki parówek razem z moimi palcami... Zapytałam strażników miejskich co z nią będzie, odpowiedzieli, że jeśli do wieczora nikt się po nią nie zgłosi to odwiozą ją do schroniska. Niewiele myśląc zapytałam czy wobec tego mogę ją zabrać do siebie, zgodzili się i jeszcze podziękowali, że odciążam ich w pracy (schronisko jest w innym mieście). Idąc z małą do domu pomyślałam 'przygarnij kropka... będziesz Kropka'. Po przyprowadzeniu jej do domu okazało się, że jest kanapowcem. Napiła się i pobiegła na łóżko spać. Nie pozwolono mi jej zostawić, więc znalazłam jej nowy dom. Była ze mną ledwo kilka godzin, ale zawsze będzie moją małą Kropką (w nowym domu dostała imię Misia) i zawsze będzie mi smutno, że nie mogła zostać z nami, bo z niewyjaśnionych przyczyn odczuwam wewnętrzne przekonanie, że stworzyłaby super duet z Sedanem.

Maja i Gucio - ptaki, papużki faliste.
Były moimi pierwszymi zwierzętami. Wbrew temu co sugerują imiona, były to dwie samiczki. Panie w sklepie powiedziały, że to samiczka i samiec, jako dziecko nie wiedziałam jak odróżnić płeć u falek, a internetu nie miałam, więc imiona dostały, jakie dostały. Z perspektywy czasu wiem też, że Maja była młoda, a Gucio stara. Maja była zwinna i sprytna, szybko nauczyła się jak otwierać klatkę by móc sobie polatać po mieszkaniu, więc trzeba było klatkę zamykać na drucik. Gucio była za to totalnie nieporadna. Nie potrafiła wyfrunąć z otwartej klatki, gdy się jej udało, to dla odmiany nie wiedziała jak do niej wrócić. Maja była lekko oswojona, dawała się pogłaskać i jadła z ręki, Gucio bała się człowieka. Maja była "małą wredotą" i przeganiała Gucia od jedzenia, miały osobne karmidełka, ale ona i tak ją goniła...

O czym jest ten blog?

(Tutaj dopiszę coś w najbliższym czasie.)